„Moja żona walczy o życie, Moja córka zmarła” – tymi słowami rozpoczął swoją dramatyczną historię p. Jacek. Pod koniec kwietnia jego żona trafiła do kępińskiego szpitala. Była w zaawansowanej ciąży, ale uskarżała się na silny ból z rejonu jednej z nerek.
„Bo choć żona z bólu nie mogła leżeć, kazali jej chodzić. Mówiła, że ją boli.” Personel medyczny według relacji ojca najpierw miał przypuszczać torbiel na nerce, a później miał sugerować, że to kolka nerkowa.
„Nie mam córeczki Amelki. Trzymałem ją na rękach. Prosiłem: otwórz oczy… już jesteś na świecie. Wyszłaś z brzuszka Mamy, jeszcze była ciepła. Nasze małe szczęście i już go nie ma… Teraz żona walczy o życie. Ma pękniętą tętnicę przy nerce. Miała przetaczaną krew.” – relacjonował dramatycznie mąż pacjentki.
Faktycznie kobieta trafiła do kępińskiego szpitala w środę 27 kwietnia. Pierwszego dnia podano jej leki przeciwbólowe i sprawdzono tętno płodu. Badanie USG zdecydowano się przeprowadzić dopiero na drugi dzień w godzinach popołudniowych. Z jego opisu wiemy, że wszystkie organy w jamie brzusznej określono jako prawidłowe pod kątem wielkości, kształtu, zarysu. Tylko jedno z naczyń krwionośnych zwróciło uwagę lekarze wykonującego badania.
„W okolicy wnęki prawej zwraca uwagę poszerzone do około 2.7 mm naczynie żylne. Dodał jednak, że jest drożne.”
W nocy z czwartku na piątek kobieta odpływała z bólu. Leki przeciwbólowe nie pomagały i niemalże błagała o pomoc. Ciśnienie spadło do 100/60. Poranne badanie KTG wykazało, że tętno płodu zanika. Zdecydowano się przeprowadzić cesarskie cięcie. Ze szpitalnego wypisu wynika, że dziecko wyciągnięto martwe.
Po wyciągnięciu płodu zauważono duży krwiak w okolicy prawej nerki i uszkodzenie tętnicy połączonej z nerką.
Wezwany chirurg zatkał krwawienie z okolic nerki. Powiedział mężowi kobiety, że ponownie otworzą jej brzuch za 3 dni i sprawdzą stan nerki. Ostatecznie podjęto decyzję, że pacjentka zostanie przetransportowana w nocy do wrocławskiego szpitala. Została zaintubowana i podłączona pod respirator. Kobietę jeszcze tej samej nocy – już we Wrocławiu – przewieziono na blok operacyjny, gdzie podjęto decyzję o usunięciu uszkodzonej nerki.
Z relacji ojca wynika, że kierownictwo kępińskiego oddziału, na którym leżała jego żona, nie mogło zrozumieć przyczyny takiego stanu zdrowia u kobiety. Przypuszczali, że żona musiała się uderzyć albo od kaszlu naczynia popękały – przytaczał ich słowa pan Jacek.
Mąż kobiety złożył wyjaśnienia na policji i domaga się zbadania procesu leczenia na terenie kępińskiej placówki. Z drugiej strony przytoczył relację wrocławskich medyków, którzy twierdzą, że kobieta (lub jej nerka) wygląda jak po wypadku komunikacyjnym i dlatego również oni powiadomili organy ścigania.
Powstaje pytanie co się stało przed przyjęciem kobiety do szpitala. Czy kobieta nie pamięta co się z nią stało, czy faktycznie doznała jakiegoś urazu fizycznego?
„Pani doktor spytała czy Żona miała wypadek KOMUNIKACYJNY? Odparłem, że nie chyba, że w karetce gdy wieźli Żonę do Wrocławia. Boże co oni z nią zrobili?” – zastanawiał się w swoim wpisie pan Jacek.
Pan Jacek wyznał, że ich inna córka mówi, że „chce do Mamy. Ale jeszcze nie teraz jeszcze trochę i wierzę że będziemy razem”.
Przyszedł moment kiedy pan Jacek postanowił poinformować żonę o śmierci dziecka, ponieważ kobieta niewiele pamięta z pobytu w kępińskim szpitalu.
Rozmawiałem z Panią Doktor, która powiedziała, że ja mam powiedzieć, a raczej powinienem powiedzieć Żonie o śmierci Dziecka. Więc powiedziałem. Żona odpowiedziała, że domyślała się, mówi że tak miało być. Nie chciałem zaprzeczać, choć prawda jest inna. Wcale tak nie musiało być. Powiedziałem Żonie, że mamy Swojego Małego ANIOŁKA w Niebie.
2 maja kobieta ponownie trafiła na blok operacyjny z powodu krwawienia. Pan Jacek uzyskał informację, że jego ukochana odzyskała przytomność i jest z nią kontakt.
3 maja pan Jacek spotkał się z żoną we wrocławskim szpitalu klinicznym.
Byłem u Żony Rozmawialiśmy. ŻONA powiedziała, że tu czyli w klinice na Borowskiej uratowali jej życie. Fakt uratowali. Poszedłem do lekarzy podziękować. Wraz ze mną gdy dziękowałem z łzami w oczach płakała ze mną Pani DOKTOR.
Kępiński szpital zarzeka się, że zrobił wszystko co było w ich mocy by uratować zarówno płód jak i kobietę. Nie potrafili wskazać źródła uszkodzenia przy nerce. Odpowiedź na to pytanie może pojawić się za kilka tygodni, kiedy będą znane wyniki dokładnego badania samej nerki. Jedno jest pewne, że krwotok następował jeszcze przed decyzją o przeprowadzeniu cesarskiego cięcia. Miał on wtedy wpłynąć na pogorszenie krążenia w macicy i obumarcie płodu z powodu niedotlenienia.
– Pacjentka trafiła na oddział ginekologiczny w zaawansowanej ciąży. Niestety obowiązuje nas tajemnica i nie mogę podać szczegółów stanu zdrowia – mówi doktor Zbigniew Bera, z-ca dyrektora szpitala d/s medycznych. – Pierwotnie nic nie wskazywało na istniejącą patologię – dodaje.
– Dopiero następnego dnia była możliwość wykonania badania USG, ale też wcześniej nie było pilności do jego wykonania – mówi doktor Bera.
– W czasie pobytu na oddziale doszło do pogorszenia się stanu zdrowia pacjentki, bezpośrednio zagrażającemu jej życiu – mówi dyrektor Bera. – Było to samoistne pogorszenie, w tym czasie nie były wykonywane przy pacjentce żadne czynności i zabiegi. Od tego momentu nasze działania polegały na ratowaniu życia dziecka, które niestety zmarło, a następnie matki – dodaje doktor Bera.
– W trakcie cięcia stwierdzono krwotok ale nie był on bezpośrednio związany z ciążą. Dopiero, gdy poprawił się stan pacjentki prowadziliśmy diagnozę, co jest przyczyną krwotoku. Niestety mógł on spowodować śmierć dziecka – podkreśla doktor Zbigniew Bera.
– Wstępne badania nie wykazały żadnych istotnych zmian i że doszło do ciężkiego uszkodzenia nerki. Na ten moment nie potrafimy dokładnie odpowiedzieć dlaczego tak się stało. Czy były to przyczyny chorobowe, których nie ujawniliśmy wcześniej, czy była to jakaś inna przyczyna – mówi doktor Bera.
Czy jest możliwe, że do uszkodzenia nerki doszło w trakcie cesarskiego cięcia? – Nie mogło dojść, gdyż cesarskie cięcie było spowodowane właśnie tym, że był ciężki stan pacjentki. Nie ma mowy o błędzie lekarza, który wykonywał cesarskie cięcie – dodaje dyrektor Zbigniew Bera.
Kiedy będą znane dokładne przyczyny krwotoku? – Na pewno po badaniu histopatologicznym nerki, które może wspomóc hipotezy, ale nie jest to do końca pewne. Jeżeli wyniki tego badania nie wskażą powodów, to będzie musiała wyjaśniać to prokuratura – dodaje Bera.
Czy w ocenie dyrektora Zbigniewa Bery personel szpitala uczynił wszystko żeby uratować życie matki i dziecka? – Uważam, że zrobił wszystko, co było możliwe. Tak naprawdę dzięki temu, że personel tak szybko zareagował, żyje mama dwójki tych dzieci które zostały w domu – mówi Bera. Czego w takim razie zabrakło aby uratować dziecko? – Wiedzy o tym co ewentualnie mogło stać się w przeszłości, bo z punktu widzenia lekarskiego badania nie wskazywały, że może coś takiego się wydarzyć – dodaje Zbigniew Bera.
Zarówno pan Jacek jak i jego żona zarzekają się, że przed wizytą w szpitalu nie doszło do żadnego urazu.